Po co komu zdobywać górę, skoro można ją ominąć?
Dla Niemców miała ona znaczenie jako punkt obserwacyjny. Dla Aliantów pożytek z opanowania tej góry był żaden.
II Korpus był nie ostrzelany. To były jeszcze żółtodzioby, które dopiero uczyły się wojaczki.
Na Cassino jednak świat się nie kończył. Przypominam, że pas działania sił polskich był szerszy od tej góry.
Właściwie, to do bitki o tę górę by nie doszło, gdyby Yankesom się nie zachciało jej 15 lutego zbombardować. Z klasztoru pozostały ruiny, które obsadzili Fallschirmjeagerzy.
Dalej mamy trzy miesiące masakry o nie wiadomo co.
Kluczem do sukcesu było przecież przełamanie w dolinie rzeki Liri.
Polacy jednak wykonali ważną robotę wiążąc niemieckie siły i walcząc o wzgórze "Widmo", górę Castellone i masyw Albanetta, odnieśli sukces. Ten rejon został zajęty, a na innych odcinkach naciskali Francuzi (a raczej Marokańczycy), oraz Brytyjczycy.
Spadochroniarze nie mieli innego wyjścia, jak uciekać i to szybko.
Byli zmuszeni pozostawić ciężko rannych pod opieką 3 sanitariuszy.
Brak doświadczenia bojowego Polaków został okupiony poważnymi stratami. Blisko tysiąc zabitych i prawie trzy tysiące rannych. To bardzo poważne straty. Zastanawia mnie ilość zaginionych; Ponad trzysta osób. W przypadku strony atakującej jest to dziwne.
Góra Cassino to jedynie symbol, na który się złożyli krwawym wkładem Yankesi, Hindusi, Brytyjczycy, Francuzi, Marokańczycy i oczywiście Polacy. Żydzi też, bo nie każdy z nich poszedł śladem Begina.