widiowy7 napisał(a):A jak wygląda kwestia ewentualnego odpalenia kilku komór na raz?
Pytanie zadaję ze względu na posiadanie w "partii" Taczanowskiego karabinów rewolwerowych. I podobno dochodziło do odpalania kilku komór.
Odpalenie więcej niż jednej komory na raz może mieć w zasadzie dwie przyczyny.
Jedna to spowodowanie odpaleniem jednego kapiszona zapłon kolejnego, kolejnej komory. Tą przyczynę w zasadzie eliminuje odpowiednie wyprofilowanie tylnej części bębna - przyjrzyj się wcześniej wrzuconym fotkom - wydać wyraźnie, że kominki są "schowane" w wycięciach bębna. Za to była to przypadłość wczesnych rewolwerów wiązkowych (wiązka luf).
Druga przyczyna to zapalenie kolejnej komory (komór sąsiadujących) na skutek płomienia z wystrzału tej "właściwej" komory (znajdującej się naprzeciw lufy). Tutaj generalnie takiemu zapłonowi przeciwdziała przybitka, która znajduje się pomiędzy prochem, a kulą. Dodatkowym zabezpieczeniem było smarowanie lub zakrapianie gorącym woskiem wylotów komór - a czyniono to w czasach świetności rewolwerów kapiszonowych głownie ze względu na to aby ochronić proch przed wilgocią podczas czasem długotrwałego przenoszenia rewolweru w kaburze, w różnych warunkach atmosferycznych. W każdym razie wystrzeliłem w życiu parę tysięcy kul i pocisków z rewolwerów kapiszonowych i nigdy nie odpaliła i więcej niż jedna komora (choć raczej stosuje "bojowe" czyli spore naważki prochu). Choć raz taki przypadek widziałem - gość nie rozkonserwował rewolweru, nie zastosował przybitki i pewnie jeszcze mu się nieco prochu na przedniej ścianie bębna rozsypało (przylegając do tłustej powierzchni), w efekcie odpaliły oprócz właściwej jeszcze dwie sąsiednie komory. Ale skończyło się na śmiechu z gościa, który "wiedział lepiej" - nawet broń nie ucierpiała. W każdym razie dobrze nabyty rewolwer nie odpala więcej niż jednej komory.
W epoce często podczas pośpiesznego nabijania przybitek nie stosowano, sypiąc dodatkowo proch pod brzeg komory - to i takie wypadki bywały. W przypadku rewolweru to mało groźne, no chyba że odpali komora "na szóstej" - w pozostałych przypadkach w zasadzie niczym to nie grozi. Trochę gorzej jest z karabinem rewolwerowym, bo gdy takowy ma łoże przed lufą (jak Colt Root) to trzyma się lewą rękę przed bębnem. W przypadku odpalenia sąsiedniej komory może nastąpić zranienie strzelca. Problemem jest coś innego - zauważ, że na fotkach, które wrzuciłem widać spory przedmuch pomiędzy bębnem, a lufą. Nie jest zbyt komfortowo trzymać rękę obok bębna. Ponadto z rewolweru strzela się trzymając broń nieco dalej od twarzy - w karabinie złożenie powoduje, że twarz jest blisko bębna i to też nie poprawia komfortu strzału, bo to wszystko następuje blisko twarzy. Do tego jeszcze osiągi broni rewolwerowej były mniejsze od broni jednostrzałowej (ilość prochu mniejsza i mniejsza szczelność układu). I moim zdaniem właśnie te czynniki były bardziej powodem, że karabiny rewolwerowe nie miały jakiejś ogromnej popularności. Jednak były używane w sumie przez okres używania rewolwerów kapiszonowych - co świadczy, że problemy z tą bronią były jednak dość ograniczone, a odpalenia wielu komór nie należy demonizować. Gdyby się co drugiemu taki karabin w rękach rozlatywał to by ich tyle lat nie kupowano i nie użytkowano. Czyli sam problem występował, ale czytając niektóre współczesne dywagacje uważam je za mocno przesadzone.
Natomiast dość wygodnie strzela się karabinków rewolwerowych nieco mniejszych, lżejszych, krótszą lufą. Np. popularny obecnie karabinek rewolwerowy na bazie Remingtona M1858 - jest tak ukształtowany, że strzela się z podparciem prawej ręki przez lewą, chwytem od dołu (tak jak z pistoletu/rewolweru z dostawną kolbą) i nijakie niebezpieczeństwo nie istnieje, a sama broń pozwala na trafianie sylwetek na 150m - czy na odległości 2-3 krotnie większej niż możliwości typowego rewolweru (z ciężkiego Walkera z dużym ładunkiem i lufą 9 cali strzelam do sylwetek do 75m, z Dragoona, Navy czy Army na 50m).